czwartek, 23 grudnia 2010

Siekiery i młoty nad karpiem wzniesione...


...który jest jakoby królewską rybą. Zatem spotyka go egzekucja dość bolszewicka. Nie będziemy jednakowoż biadać dziś nad losem władcy stawów. Będziemy świętować. Wigilia!! Patronem wigilijnego postu ogłaszam rzeźnika numer 1 w Ameryce, Jasona Voorheesa, charyzmatycznego przewodnika leśnego z serii "Piątek, 13-tego". Kandydował jeszcze Freddy Krueger, ale przegrał z kretesem i głowę swą skarbonizowaną złożył pod maczetą. Ściślej: starli się owi kultowi herosi slasherowi w walce o wigilijny patronat w obejrzanych przeze mnie właśnie remake'ach (niektórzy forsują nowe dziwaczne słowo: reboot, ale ja tu stanę okoniem; dość tych anglosaskich fanaberii językowych): "Piątek, 13-tego" z roku 2009 i "Koszmar z ulicy Wiązowej" z 2010. Jako fan, acz i surowy inkwizycyjnie krytyk horroru, generalnie oba filmy oceniam wysoko: bardzo dobra sceneria, muzyka, klimat i aktorzy pięknie idą na śmierć... Tyle, że Freddy przegrał z powodu samego siebie. Uroda, jaką w latach 80. zapewniał mu Robert Englund, przepadła. Teraz sprezentowano nam jakieś wtórne zombi, co gorsza - zabrakło tego, z czego słynął Freddy: szalonego humoru i okrutnej, lecz zabawnej szyderczości. Jestem wrogo nastroszony do zmian "na siłę". Jeśli coś jest dobre i kultowe - wara reformacji. I Jasona nie reformowano. Jest taki, jaki był. Dobroduszny, zadumany przewodnik nieopierzonych nastoletnich turystów, obrońca zbłąkanych dziewcząt, wyznawca przyrody... Kocham Jasona!
Mój brat Oskar słynie ze słów, które wypowiada corocznie. Kilka lat temu denerwował rodzinę owymi słowami, bo wypowiadał je po południu drugiego dnia świąt: Święta, święta - i po świętach. Tu następowały protesty: no jakże tam, co to za krakanie, biadolenie, wszak jeszcze kolacja, jeszcze świętujemy... Niestety, w kolejne Boże Narodzenie brat mój westchnął już wieczorem pierwszego dnia świąt: Święta, święta - i po świętach... Oczywiście posypały się nań gromy; no przecież jeszcze cały drugi dzień!!... Nie na wiele się zdało, rok później Oskar tuż po wieczerzy wigilijnej oznajmił, rozkładając bezradnie ręce: Święta, święta - i po świętach... A przecież to ledwie Wigilia, początek świętowania, całe dwa dni i... I strach pomyśleć, kiedy w tym roku brat mój obwieści, że już po świętach. Wydaje się jednak, że raczej przed Wigilią.
Uszykowałem sobie całą rosłą wieżę Babel filmów świątecznych. Wieżę - bo zbieram je od lat. Dwie rzeczy bowiem od lat uważam za jakieś hunowe fanaberie podczas świąt Bożego Narodzenia: opuszczanie rodzinnego gniazda (i stołu, ha!), by na jakieś tańce wywędrować (no skandal!!) i oglądanie jakichś agresywnych filmów, gdzie kopią z hongkońska i granatami przeciwpiechotnymi rzucają. No, chyba, że wskażemy "Szklaną Pułapkę 1, 2", bo ten film MA klimat i to nieśmiertelny. Co więcej, dziwią mnie pomstowania coroczne niektórych Lachów na takie adekwatne komponenty telewizji świątecznej, jak "Kevin sam w domu" czy "Witaj, Święty Mikołaju". Owszem, u mnie to świętość! A wręcz tradycja, obok opłatka i kolęd. Do kolekcji urzędowych rarytasów dołączył też "Grinch - świąt nie będzie" i nawet "Dziennik Bridget Jones". Tak, tak, jestem żonaty i stąd ostatnia pozycja. Bardzo jednak urocza! Zaś na mym stosie między innymi 2 wersje "Opowieści wigilijnej", bo nic tak nie przyda czaru i klimatu jak historia Ebenezera Scrooge'a na ekranie.
Wojna z Cukrem i Kawą dobiega końca. Kawa raczej wygrała; odebrałem jej ledwie kilka dni, w tym dzisiejszy. Cukier zaś został zmiażdżony sromotnie jak tureckie obozowisko przez husarię Sobieskiego w 1683 pod Wiedniem. Ignorowałem jego przymilne zakusy jak Spartanin perskie oferty w Przesmyku Termopilskim. Teraz z najwyższą przyjemnością uraczę się cudami, które Żona zrobiła. Przez ostatnie dni biegałem, boksowałem, kotletem była mi pomarańcza, a czekoladą banan. Teraz pilum odwieszam na ścianę, zaś u stołu będę Sasem.
Na zakończenie kilka słów o zimie: w zeszłym roku w Irlandii spadł śnieg, który NIE STOPNIAŁ W CIĄGU GODZINY. To był wstrząs. Nie stopniał! Ogłoszono zimę stulecia. Ciekawe, że mimo to udawano, że jej nie ma - Irlandczycy z właściwą sobie przekorą (autodestrukcyjną) nie nosili czapek, szali, kurtek puchatych... Łatwo było Polaków odróżnić na ulicy. Bo Polacy nie udawali, że zimy nie ma. Cieszyli się nią.
W tym roku zima przyszła potężniejsza niż owa "stulecia". Śnieg przywalił tatrzańsko. Nie zaskoczyło to drogowców, bo ich po prostu tu nie ma. Myślę, że taki pług śnieżny powzięto by za pojazd z Marsa. Irlandczycy przestali jednak udawać, że nie marzną i zaczęli (prawie połowa!) nosić czapki, szale, rękawice... Tylko z kolei udają, że opon zimowych nie potrzebują. Ciekawe, jak to za rok będzie.
Najważniejsze, co chcę tu świątecznie napisać, i obwieścić, i ogłosić, i wykolędować: Operator Strony został właśnie Tatusiem Córeczki. I to z pewnością najpiękniejszym jest z prezentów...
WESOŁYCH ŚWIĄT wszystkim Gościom Lwów Nemejskich. Bardzo cenię Wasze wizyty i komentarze. SZCZĘŚĆ BOŻE!! Wasz Autor:).
I ostrożnie w drodze na Pasterkę. Jason krąży.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz