czwartek, 27 września 2012

Videosnajper. Siedmiu wspanialejących


Siedmiu wspaniałych *****
Western, USA, 1960
Reżyseria: John Sturges
Muzyka: Elmer Bernstein
Obsada: Yul Brynner, Steve McQueen, Eli Wallach, Charles Bronson, Robert Vaughn, Brad Dexter, James Coburn.
Niedawno obejrzałem, po raz drugi w ciągu roku, Siedmiu wspaniałych. Uważam ten film za najlepszy z westernów, jakie kiedykolwiek nakręcono. Zawiera wszystko, co western zawierać powinien. Klimat - pyszny, jaki tylko przełom lat 50. i 60. mógł uwalniać. Muzyka - cóż tu rzec? Jeśli powstaje dzieło niezwykłe, coś, co będzie kultowe, co będzie nabierało ceny i czaru z każdą upływającą minutą od premiery, to jedno jest pewne.
Wszystko spotyka się przy takim projekcie, jakby to rzec, "o właściwym czasie, składzie, proporcji i jakości".
Dlatego muzyka też jest doskonała. Najlepsza z możliwych. Zresztą Rubinstein częstuje nas kilkoma unikalnego brzmienia wątkami.
Pyszna to strawa.
Sceneria?
Pyszna.
Aktorzy?
"O właściwym czasie, składzie, proporcji i jakości". Siedmiu rewolwerowców. Charyzma i charakterność biją od każdego z nich.
Nikt w cień zepchnąć się nie pozwala.
Motyw nielicznych broniących słabych przed silnymi-licznymi jest pewnie stary jak ten świat. Zaś inspiracja jest tak samo nieśmiertelna jak pomysł idealny. Siedmiu rewolwerowców być może nigdy nie powstałoby bez Siedmiu samurajów Kurosawy, zaś bez kultowego westernu Johna Sturgesa zapewne nasz mistrz Niziurski nie napisałby kapitalnego Naprzód, Wspaniali!...
Kiedy włącza się stare filmy, można mieć obawy o twarze. O grę. Że to będzie jakąś myszką z drewna wystruganą trąciło.
Mam te obawy czasem. Lubię stare filmy, ale czasem, gdy je oglądam, rozglądam się za kotem.
Siedmiu wspaniałych nie trąci myszami.
Brynner, ten Wspaniały Brynner, McQuenn, Bronson, Cobern, Vaughn - oni mieliby trącić myszami?
Oni trącają tylko kulami.
Kiedy włącza się stare filmy, można mieć obawy o dialogi.
Że będą z drewna wycięte i omszałe. Płaskie, nudne, sztuczne. Nieznośnie archaiczne.
Nie są. Zadziwiająco nie są. Nie mogą być, kiedy usta otwierają Brynner, ten Wspaniały Brynner, McQueen, Vaughn...
Strawa, do której namawiam tych, co zapomnieli, i tych, co nie zaznali, polana jest sosem wybornym. To sos dialogu ironicznego, sarkastyczno-życiowego. Sos nie do przecenienia.
Oto kilka próbek tego sosu:
" - Ten byłby dobry. Widzicie, jakie ma blizny?
 - Dobry był ten, co mu te blizny zrobił. "
" - Bernardo, zrobiliśmy losowanie i wypadło na ciebie, jeśli zginiesz, to na twoim grobie codziennie będą świeże kwiaty. Oczywiście, jeśli przeżyjesz, to też będzie dobrze."
" - Pewien facet wskoczył nagi w kaktusy. Spytany, czemu to zrobił odpowiedział: W tamtym momencie uważałem, że to dobry pomysł."
Zapewniam, że kontekst tychże żartów objawi się w filmie i nada smaku.
Film będzie trzymał w napięciu, i będzie wzruszał.
I pokrzepiał.
Nikt z Was nie obejrzy się na kota.
Nie trzeba obawiać się starych filmów.
Zastanawiam się czasem nad tą kwestią tak popularną: czemu nie widać dziś w piętnastolatkach ducha pionierskiego, harcerskiej "czarnej ręki"?
Może dlatego, że wymarły już autorytety, za którymi niósł się ten fluid Przedwojnia?...
Ale może jeszcze coś jest ważnego dla programowania umysłu? Dla tchnięcia czegoś w serce?
Może dawno, dawno temu, oglądaliśmy odpowiednie filmy.
Filmy, w których tchnienie naszym sercom nadawali ludzie tak wspaniali, że do dziś wspanialejący.
A poza tym wszystkim... W dzisiejszym świecie dynamicznych, agresywnych, ogłuszających produkcji, niewiele rzeczy może nas zrelaksować tak, jak dobry, stary western. Możecie mi wierzyć.
I tylko głosu Jana Suzina mi brak...
***
Autor ostatnio obejrzał:
Liban wojenny, Izrael 2009 ****
Wszyscy ludzie prezydenta USA, Dustin Hoffman, Robert Redford, 1976 ****
Stawka większa niż śmierć wojenny, Polska 2012 ***
Pewnego razu na Dzikim Zachodzie western USA, Italia, 1968, Charles Bronson *****
Pamięć absolutna SF, USA 2012 Colin Farell ***
Postrach nocy horror, USA, Kanada 2011 Colin Farell *** 
Londyński bulwar dramat GB 2010 Colin Farell ***
Selekcja dramat GB 2009, Colin Farell ***
 ***

Ambarassum polega na tym, że nie stworzyłem dotąd żadnej historii dzikozachodniej. Zero westernowych klimatów. Dziwne, niepokojące, ale taka jest prawda.
O Spartanach pisałem, o Szkotach pisałem, o kosmitach i kosmonautach, krasnoludach, goblinach, nawet o Indianach (ale kanadyjskich raczej)... a o kowbojach i ich lassach nic. Ani brzdąknięcia.
Kiedyś nadrobię tę haniebną (wszak jestem miłośnikiem westernów; tylko przez ostatnie 2 tygodnie obejrzałem ich 8 czy 9) zaległość. Dziś jednak dziury nie załatam.
Zamiast więc polukrować tak pyszny tematycznie videosnajper adekwatną opowieścią, muszę chrząknąć przepraszająco i zaprosić do lektury zupełnie niedzikozachodniej.
Raczej do letnioeuropejskiej.
Dziś historia leniwa jak upały lipcowe, historia o lodziarzu i o chłopczyku, co do furgonetki podszedł.
Oby nikomu miłość do lodów Bambino nie przeszła.
Zapraszam do lektury...


Ice-scream!


Żona nie mogła, niestety, pomóc mi w niczym. Kwadrans wcześniej wyszła do apteki po syrop homeopatyczny dla naszego smyka.

Nie sama. Z sąsiadką dla obstawy, uzbrojoną trzonek miotły.

Taka dzielnica. Zdarza się.

Smyk nasz miał trzy lata i bawił się klockami na dywanie. Piękny widok.
Codzienny, ale piękny.

Rzadko odwracałem od niego głowę, ale – jakkolwiek zakochany w dziecku – nie popadałem w odurzenie, lecz czujnie reagowałem na dźwięki.
Takie, jak klakson lodziarza.
Klaksonu lodziarza nie przegapiam nigdy. Sam nie wiem, z jakiego powodu najbardziej. Czy dlatego, że brzmi co prawda charakterystycznie, ale też  do reszty głupkowato – jak gdyby lepszego dla dostawcy dziecięcych marzeń nie wymyślono.
Czy dlatego, że uwielbiam lody ponad wszystko - mógłbym je jeść kilka razy dziennie. 
Nie ma lepszego obiadu, twierdzę, niż wiaderko lodów i dzbanek zielonej herbaty.
A może decydującym był trzeci powód?...
O którym za chwilę.
Czarek miał wysoką czujność. Też lubił lody. Gdy klakson rozbrzmiał po raz drugi, tuż pod oknami kamienicy, oderwał spojrzenie od klocków – zamek godny Disneya rozpadł się – i marszcząc czoło, zauważył z ożywieniem:
- Lodidi!
Na lody mówił „lodidi”. Nie dlatego, że nie potrafił wymówić słowa tak infantylnie prostego, jak lody. On po prostu pieszczotliwym określeniem oddawał swoje stanowisko w sprawie.
Też uważał wiaderko lodów za jedynie słuszny obiad.
Cały rozpromieniony patrzył na mnie z wyczekiwaniem, które nie zostawiało miejsca na wątpliwości i wahanie.
Dlatego uśmiechnąłem się do niego, wstałem i podszedłem do szeroko otwartego okna. Upał natychmiast uderzył mnie w nagi tors swoim pejczem, ale kochałem ten pejcz.
Mógłbym godzinami plażować, smagany, chłostany przez skwar. Czysta przyjemność.
Hibernacji sprzyja zazwyczaj chłód, mnie zaś hibernował upał. Jak małego owada zamykał w żywicznym kokonie beztroski. Pozwalał zobojętnieć na wszelkie sprawy, na przykład zagrożenia związane z dzielnicą.
Aczkolwiek, muszę to wyznać, przy parapecie stanąłem bez uśmiechu. Miałem ku temu swoje powody.
Zawsze są jakieś powody, dla których człowiek podchodzący do okna gubi uśmiech.
Wsparłem ręce o parapet i przez zmrużone oczy śledziłem nysę wtaczającą się na rozległy parking między trzy zwrócone ku sobie kamienice. Nysa była pomalowana na kremowy kolor, jej naczepa miała tylko jedno okno i tuzin kolorowych,  acz zblakłych naklejek z lodami. Z dachu odstawał przekrzywiony rożek-gigant.
Zasadniczo – sielankowy, uroczy widok.
Zasadniczo.
Z poważną twarzą powiodłem spojrzeniem dookoła.
Południe. Upał.  Pusto. Czas miał pęd ślimaka winniczka. Bardzo lubiłem ten rodzaj czas i ten rodzaj dnia. Tylko lipiec je rodził.
I tylko lipiec tak wspaniale używał pejcza.
Celebrowałem lipcowe gorączki hibernacyjne nieomal codziennie, zwłaszcza, gdy obecność żony pozwalała mi spuścić z oka Czarka.
Niestety, tym razem to miał być ten gorszy dzień.
Furgon zatrzymał się w ten osobliwy sposób, który – nie wiem czemu – zwracał moją uwagę, odkąd byłem dzieckiem. Kierowca podjechał niemrawo jednym kołem na krawężnik,  po czym przy zatrzymaniu koło z niego spadło. Zawsze mnie to frapowało – sam nie wiem, czemu.
Przez chwilę panowała cisza.
- Lodidi! – usłyszałem za sobą radosny komunikat.
Obejrzałem się na synka – tkwił na środku dywanu z klockami w rękach – i szybko wróciłem spojrzeniem na dziedziniec.
Lodziarz, nie opuszczając auta, przesunął się w środku z szoferki do kasy, wystawiając twarz przez okno.
Natychmiast się jej przyjrzałem.
Nie była to twarz budząca zaufanie i sympatię.
Szkoda. Lodziarze nie są może Świętymi Mikołajami, ale w każdym razie są kimś tylko trochę mniej ważnym na liście marzeń dzieci. Są być może mniej magiczni, ale jednak nazwałbym ich oficerami dzieciństwa.
Bardzo ważna sprawa.
Tymczasem ten lodziarz miał pucułowatą, szarą twarz, ręce podobne rozdygotanym mackom, no i oczy… Małe, brązowe coś-tam, jakby kiełki.
Frapująco ruchliwe kiełki, sugerujące, że nawet, gdyby padło ciało, w którym je osadzono, to przecież one wciąż żyłyby, poruszały się, pulsowały, wypuszczały pędy…
Nie tak powinien wyglądać oficer dzieciństwa.
No i ten nagi tors. Sam byłem obnażony, lecz do cholery…
Lodziarz powinien mieć biały fartuch i stylową czapeczkę.
Ale nie miał. Gruby, spocony, wodził wokół cierpliwym, dziwnym nieco wzrokiem z kiełków.
Raptem znieruchomiał. Jakby spiął się.
Poszedłem za jego wzrokiem i też znieruchomiałem.
Z kamienicy Pod Lwem Czeskim wyszła mała, naprawdę hobbitowa figurka chłopca.
Biedny, skromny, blady – taki tam syn węglarza z opowiadań Amicisa. Na sam jego widok ręka sama szukała portfela.
Zaś lodziarz oblizał się i zmrużył oczy.
Poczułem chłód w żołądku.
Chłopiec nie przegapił nysy. Jeśli jest na tym świecie kilka rzeczy, które przegapiają ośmioletni chłopcy, to raczej nie należą do nich cyrki, lunaparki, automaty do gier i lodziarki.
Szkoda.
Chłopiec szedł wolnym, ale już ostatecznie nakierowanym krokiem do furgonetki. Lodziarz patrzył na niego wzrokiem, który mi się nie podobał: natrętnie, uporczywie, prawie chciwie.
No i uśmiechnął się, a mnie nigdy uśmiech nie pasował do pucułowatej twarzy, z której kapie pot. Nie wiem, czemu. Po prostu nijak się to ma do siebie.
Chłopiec zrobił kolejne dwa kroki, a ja poczułem jak mój niepokój wypełniający brzuch przybiera postać piłki plażowej.
Silna intuicja może być zbawieniem, ale przysparza zmartwień.
Lodziarz wychylił głowę i z uśmiechem rzekł:
- Chodź, chłopczyku, śmiało, wafelki za darmo…
Chłopiec poszerzył uśmiech. Zacisnąłem palce na parapecie.
- Chodź, chodź… - zachęcał lodziarz. – Nareszcie klient, bo mi tu grobami kosynierów pachniało… Lubisz toffi?
- Lodidi! – krzyknął niecierpliwie Czarek.
Obejrzałem się z nieszczęśliwą miną. Mój smyk wciąż siedział na dywanie, otoczony pierścieniem plastikowych asteroid. Uspokojony tym widokiem wróciłem wzrokiem czym prędzej do lodziarki.
Chłopiec miał już do niej tylko kilka kroków. Piłka lęku w moim brzuchu była zdecydowanie zbyt wielka. Nie czułem już ani upału, jeśli coś chłostało mnie teraz, to tylko napięcie.
Nie podobało mi się to wszystko. Gdybym szybko zbiegł…
- Lodidi… Tata, lodidi…
Znów obejrzałem się na dziecko. Zaczynałem kręcić głową jak bizon ostrzeliwany z indiańskich łuków.
Ale co mogłem zrobić?
- TOFFFFFIIII… - wybulgotał lodziarz.
Ludzie nie mówią, lecz bulgoczą, kiedy upał obleka ich nerwy i mięśnie siecią żywicznego kurzu, albo kiedy… mają złe zamiary.
Nie miałem wątpliwości w tym wypadku.
Chłopiec uśmiechnął się blado i zatrzymał przy oknie lodziarza. W tej samej chwili podjąłem najtrudniejszą decyzję w swoim życiu.
Ciekawe, że zarazem najszybszą.
Ci, którzy mają w domu kilkuletnie berbecie, wiedzą, jak to jest. Dzieci tak małych po prostu nie zostawia się samych.
Nie wolno tego robić.
Nie wolno.
Istnieje potwierdzony strasznymi faktami pogląd, że rodzic, który zostawi małe dziecko nawet na krótką chwilę same, zostanie surowo ukarany. Bardzo baliśmy się tego z żoną i nigdy, przez całe trzy lata, Czarek nie był zostawiany sam sobie. Ani na sekundę.
Mimo to dwa razy spadł z łóżka, wystrzeliwując do jego krawędzi z impetem rakiety. Łomot uderzającej o parkiet główki będzie odbijać się echem w moim sercu do końca moich dni.
Ale nigdy nie został sam. Za bardzo drżeliśmy o jego bezpieczeństwo.
Teraz zaś przyszło mi drżeć o kogoś jeszcze.
Mały, wątły, chyba lżejszy od bociana chłopiec stał pod oknem, a baryłkowaty, mackoramienny lodziarz polewał rożka czekoladą, nie spuszczając z malca oczu. Wyglądał jak humbak uczłowieczony przy tym dziecku, ono zaś jak niziołek skazany na okupacyjne racje żywnościowe.
Tak, podjąłem już decyzję; pozostawała jeszcze kwestia odpowiedniego momentu.
Niełatwo o ten moment, jeśli musi spełnić dwa warunki: mój syn musi pozostać w bezpiecznym obszarze, zaś tam na dole… Tam na dole nie może być za późno…
I nikogo. Jak okiem sięgnąć, nikogo. Zło wysuwa kły, gdy dobro wpełza do śpiwora.
Dobro jest głupie. A przynajmniej haniebnie nieczujne.
Cholerna intuicja. Nawet upał już mnie drażnił. Pewnie sprawił to pot, na którym spływał mój lęk.
Przechyliłem się nad parapetem i względnie swobodnym głosem zawołałem:
- Po ile murzynki?!
Magiczna chwila, w każdym razie tak groteskowa, jak fascynująca… Poczułem ciarki, gdy obaj, lodziarz i wątły „syn węglarza”, obrócili niespiesznie głowy i odszukali mnie spojrzeniami.
Żaden się nie spłoszył. Co to, to nie.
Hobbiciątko zmarszczyło brwi.
Lodziarz uśmiechnął się i oblizał wargi. Jego zaciśnięta na rożku macka wysunęła się z okna i zawisła nad głową chłopca. Który oderwawszy ode mnie wzrok, ostrożnie, z namaszczeniem, odebrał rożka,  jakby tym samym odprawiał sobie nabożeństwo. Po prawdzie to się temu nie dziwiłem.
- LODIDI!!!
Ten krzyk poderwał mnie niczym spłoszonego szczygła; tak, to był ten moment – ostatni możliwy.
Ostatni możliwy.
Zatrzasnąłem okno – tego nie przegapiałem. Dzieci są szybkie i potrafią się wspinać.
Nad zadziwionym Czarkiem przeskoczyłem. Przelatując przez korytarz chwyciłem trzonek naostrzonej miotły – każdy sąsiad miał ją w arsenale – i wpadłem niezdarnie w drzwi.
Zlatywałem ze skrzypiących, drewnianych schodów bardziej jak ptak wojenny niż człowiek, który jeszcze rano odbudował jedenaście zamków disnejowskich, zburzonych przez syna.
Ale i tak martwił mnie upływ czasu. By zbiec z czwartego piętra i dopaść furgonu, potrzebowałem minimum piętnastu sekund.
Za dużo.
To, że mój trzyletni syn miał zostać bez opieki o wiele tych sekund więcej, martwiło mnie nie mniej.
Żona nie mogła, niestety, pomóc mi w niczym. Kwadrans wcześniej wyszła do apteki po syrop homeopatyczny dla naszego smyka.
Ale żona podłoży ogień w tym obszarze swego serca, w który się wprowadziłem pięć lat wcześniej, jeśli tylko coś złego wydarzy się dziecku.
Omal nie zwróciłem w połowie schodów z tą myślą… Sfruwałem jednak w dół z włócznią determinacji, aż w końcu wypadłem na zewnątrz.
I serce ścisnął mi ból zawodu i grozy. Przy nysie nie dojrzałem dziecka, a w oknie lodziarza.
Okno było zasunięte.
Biegłem z warkotem wilczym, choć z przekonaniem, że było już za późno.
I było.
Za późno. Tragicznie za późno.
Rożek leżał rozbity na chodniku.
Susami pantery dopadłem furgonu i nie wypuszczając trzonka, wpiąłem się do okna.
Za późno. Po prostu.
Lodziarz, ten cholerny, nieostrożny humbak, leżał w groteskowym skręceniu-stłoczeniu między maszynami do lodów. Z jego rozerwanej krtani sączył się ciemny strumyk.
Ze ściśniętym gardłem odskoczyłem w tył i gwałtownie rzuciłem się w kierunku klatki. Czy…?
Biegnąc niezdarnie, lecz jeszcze szybciej niż poprzednio, obejrzałem się za siebie, szukając wzrokiem potwora.
Mały syn węglarza, wypłosz i morszczuk, a przecież pomiot zła wcielonego, okrutny, przewrotny niziołek, uciekał pędem po drugiej stronie ulicy. Biegł w stronę nieczynnej zajezdni, gdzie jego rodzina miała gniazdo.
Gniazdo wampirów. Pieprzonych zabójców z najgorszego szczepu: odpornego na słońce i szkolącego oseski w osamotnionych atakach.
Gniazdo w naszej dzielnicy. Taki pech.
Władza przymyka oczy. Jak zwykle.
A my trzymamy te miotły naostrzone.
Ale pech szczególny. Bo w ogóle lodziarze do nas nie docierają. Miejscowi się nie kwapią, a przyjezdni nic nie wiedzą i się nie chronią.
Cholerny gówniarz-nosferatu wyssał nam szóstego w tym miesiącu.

                                                                            ***

czwartek, 20 września 2012

Pieśń rewolwerowca

 *****
God damn! Wyciągam rewolwery i strzelam do religii orgazmu, mitu męskiej impotencji i terroru depilacji kobiet. Dość tej herezji, psiakrew. Bam-bam-bammm!!!

 *****


To kolejny wieczór cichy, wieczór ciemny, gdy trzymając winchester na kolanach, myślę o sprawach Prerii. Widzę jej linię graniczną całkiem daleko, bo się istotnie oddaliłem.
Ale widzę ją. Siedzę na ławie na tarasie otulony wieczorem.
Patrzę i nasłuchuję, i myślę o dwóch sprawach. O prawach Prerii, których nikt nie naruszy.
I o podpalaczach, którzy próbują to zrobić, wnosząc ogień.
Coraz więcej podpalaczy na Prerii.
Pieski świat, hę?

 

*****

Nie lubię artykułów o seksie. Tych wszystkich poradników, ba, modlitewników już prawie – jak to dojść do orgazmu, jak zaspokoić partnera, jak to sobie odkryć „techniki nieznane”…
Wszędzie wokół irytujący, a i groteskowy zalew seksualizmu programowanego. Z reklam wyskakują piersi, z teledysków tyłki i jednoznacznie eksponowane usta. Nawet manekiny sklepowe muszą mieć wyraziste, jakby podniecone wzrokiem klienta sutki. Po kiego?
Ciskam w to wszystko laską dynamitu.
Bo o seksie nie powinno się tyle pisać i gadać. Seks się czyni. We własnym, odciętym,  zaczarowanym miejscu.
Wszędzie pełno tego seksu. Ale o odpowiedzialności za pobudzoną miłość, o tym, że nawet przygodny seks budzi między dwojgiem ludzi niepozorne, ale jednak więzi, jakiś duchowy, niespokojny rezonans – jakoś dużo mniej.
Nic o tym w teledysku, a i manekin obnażony milczy.
Wszędzie wokół megafony mediów. I poradniki, stłoczone w każdym piśmie.
Nauczają o seksie.
Na cholerę mi to. Okej, skoro potrzebne te tabele, wyliczenia, geometrii obnażenia – skautom jakimś nieopierzonym, od instynktów i ducha tropicielskiego odciętym…
Ale nie nam. Nie rewolwerowcom.
My tego nie potrzebujemy. Nie, nie dlatego, że tacy z nas cwani strzelcy, lepsi niż inni.
Ale my chromolimy wykłady z intymności i magii. My działamy przy użyciu koltów zwanych instynkt i żywioł. Intuicyjny rajd.
Tak przecinamy prerię.
No tak, ale my chcemy uniknąć potknięć, kompromitacji, blamażu, oskalpowania – zaoponuje jakiś skaut dosiadający osiołka meksykańskiego.
Taa… Człeku młody, nie bądź naiwny. Błędy są w tym przypadku NIE DO UNIKNIĘCIA. Może i skalp stracisz, nim kobieta – pierwsza lub siódma – nazwie cię prawdziwym mężczyzną.
Możesz z językiem na wierzchu przeczytać dziesięć kilogramów poradników, wykuć na pamięć tysiąc szablonów „o i jak, w której minucie, pod jakim kątem” – ale przy pierwszym rajdzie w prerię i tak z konia spadniesz.
Na tym polega doświadczanie.
Nikt nie zostaje wytrawnym rewolwerowcem w wieku szesnastu lat.
Daj sobie szansę na próby, błędy, postępuj ostrożnie, delektuj się każdą zdobytą piędzią prerii – ale poradniki oddaj mormonom, gdy miniesz ich karawanę.
Zdaj się na intuicję, głos serca, czytaj w oczach kobiety, która cię wybrała.
Przyjdzie dzień, że będziesz opanowany, doświadczony i pewny swych ruchów.
Ot, mistrz rewolweru.
Jeśli jednak idea poradnika dla berbecia dosiadającego osła ma jeszcze jakiś sens, to gdzie tkwi sens poradników wszędobylskich dla starszych kobiet i ich mężów?
Gdzie ich moce, instynkty, łopot skrzydeł sercowych? Gdzie ów łopot, który wywołuje wdzięczność miłosna?
Nie ma. Ucichł. A prasa tego nie wyciąga. Prasa wykopuje groby sercom, a polichromię oferuje narządom rozrodczym.
Komuś zależy, by umysł mas ludzkich zmechanizował się na jednym tylko celu. Króliczym, egoistycznym instynkcie.
What the hell!

*****

Ale – znów usłyszę głos skauta – co z dziewczyną? Z kobietą, która oczekuje orgazmu, szczytu na miarę Mount McKinley?
No właśnie. Tu jest pies pogrzebany.
Albo chupacabra, jeśli dramat pogranicza Meksyku i Teksasu.
Ten cały, terroryzujący umysł i swobodę doświadczania orgazm. Pistolero!
Orgazm kobiety to dziś religia.
Programowany medialnie porządek.
Obowiązek!
Szeryf pościg jest skłonny ogłosić, jeśli, skaucie, nawalisz.
A ja chromolę.
Należę do rewolwerowców i chromolę narzucone przez megafon cywilizacji wysiłki na rzecz orgazmu kobiety.
Nie patrz w media. Patrz w serce.
Media, cała ta szklano-papierowa sztampa, pompuje dziś w masy ludzkie powinność, święty obowiązek wzniesienia kobiety na Mount McKinley.
Hou! A jeśli to tylko Mount Mitchell będzie, to już lipa? Klęska pod Little Bighorn?
Media usztywniają dziś całą, niezorientowaną rzeszę skautów, tak twierdzę.
Skautów – nie rewolwerowców, jak ja.
My się nie damy. My swoje wiemy.
Przede wszystkim my, rewolwerowcy, wiemy, po co idzie się do łóżka z kobietą.
Nie dla orgazmu.
Nie dla technik.
Nie dla szablonów.
Nie dla rekordów olimpijskich.
Lecz DLA BLISKOŚCI.
Bliskość jest priorytetem!
Zrozum to skaucie, to może rozum zachowasz.
I nie zwariujesz w prerii bezkresie.
Priorytet jest tylko jeden. Bliskość.
Jej piękne twarze to czułość i wtulenie.
Co do orgazmu, który NIE JEST celem. Orgazm przyjdzie albo nie. To cała o nim prawda.
Jeśli przyjdzie, będzie jeszcze piękniej. Słońce wzejdzie wyżej i rozzłoci nam Kordyliery.
Pięknie.
A jeśli nie? To co? Spadek z urwiska, lament?
A może nie jednak. Wszak nadal jest pięknie. Jest czule, jest miło.
Jesteś z rewolwerowcem, kobieto, w objęciu, jedynym w całym wszechświecie.
On wybrał ciebie, ty jego. To dopiero cudowność.
To jest cel.
Wyruszałem w prerię tysiące razy. Nie zawsze zdobyłem rajdem  Mount McKinley, i nie zawsze go dałem.
Ale i tak było byczo. I w dechę.
Prawda może was zaskoczyć, ale rewolwerowcom wcale się nie spieszy na ich własne Mount McKinley. Otóż to właśnie. Oni delektują się chwilą podarowaną. Delektują blaskiem, który upuściło im niebo. Po co się tu spieszyć?
Bliskość smakuje najbardziej.
Zaufaj mi, wystraszony skaucie.
Kobieto zwiedziona przez media! Wiedz jedno. Jeśli wpadniesz w moje ramiona – lub w ramiona innego rewolwerowca – bądź pewna tej jednej sprawy.  Nie będę usilnie zabiegać o twój szczyt, jeśli ty sama się z tym mozolisz. Koniec, kropka.
I nie myśl, że nie życzę ci tego szczytu. Wszak działam. Co więcej, twój szczyt wspina i mnie. Tak to reaguje. Cudownie.
Ale nie będę się spinał. Nie będę frapował.
Żaden z nas nie będzie. Przyjdzie, co ma przyjść.
Jesteśmy rewolwerowcami i robimy swoje. Koniec i kropka.
Jesteśmy czuli i zawłaszczamy sobie wybranki w objęciu.
Tego możesz być, kobieto, pewna. Nikt z nas nie będzie schylał głowy pod łóżko, by szukać przypomnienia w poradniku. Nikt nie będzie bił rekordów i troszczył się bardziej niż trzeba.
Nie rewolwerowiec.
Nikt z nas nie zapyta na końcu już końcowym: CZY BYŁO DOBRZE? CO CI SIĘ PODOBAŁO?
Ha! Tak zapytać może tylko niepewny swych mocy i charakteru skaut, którego z osła zdjęto.
Nie my.
My milczymy, gdy jest po wszystkim.
Milczymy, patrząc na was z odprężeniem, zadumaniem i wdzięcznością, gdyż jesteście jak gwiazdy, które strącić mógł sobie tylko mistrz winchestera.
Gwiazdy. Tym jesteście.
Tego żaden poradnik nie uczy.
Ale my, rewolwerowcy, to wiemy.
Ja, rewolwerowiec, mówię ci: otrzymasz mnie na wyłączność. Otrzymasz wierność i oddanie. Ochronę i wdzięczność. Wtulenie nieprzerwane, nawet, gdy sprawy dnia nas rozdzielą.
Milczymy, gdy jest po wszystkim, lecz milczymy nie wypuszczając was z objęć.
Czy na pewno wolicie skautów, którzy upuszczają krwi z żył, by się wam przypodobać?...
Czy może jednak rewolwerowców, którzy nie zginają karku, ale którzy wiedzą, że jedynej gwiazdy nie oddaje się tak po prostu.
Nie należy zatonąć w głupocie, który spływa z mediów. Nie zawsze otrzymasz orgazm, lecz czy ma być ten warunek spełnieniem twoim w tym świecie? Decydować o twoim uśmiechu i świetle w sercu?
Nie zawsze otrzymasz – i nie zawsze będzie miał na to wpływ mężczyzna u twego boku. Może blokada jest w twoich własnych głębinach? Może trzeba zanurzyć się i dokonać naprawy? Uleczenia?
A może w istocie nie jest TEN chemiczny mężczyzna.
Po prostu. Zdarza się. Mitrężenie na technikach nie gwarantuje sukcesu.
Ale i mężczyzna nie sięgnie po kolty, jeśli twoja chemia nie ma zapachu prerii, o której śnił.
Tak to jest.
Przede wszystkim jednak: nie frustruj siebie i innych. Czytaj z siebie, nie z poradników.
Gdyby przestać uprawiać wyścigi seksualne, uspokoić myśli, posłuchać serca i otworzyć oczy szerzej...
Intuicja sprowadza szybciej to, co przeznaczone.
Media krzyczą i podszczuwają: Masz prawo do orgazmu!
A ja ci mówię: masz prawo do mądrości.
O orgazmie piszą wam wiele, ale nigdy nie piszą tej najważniejszej o nim sprawy. Wielkiej tajemnicy, która znana jest rewolwerowcom:
im mniej się o nim mówi, tym większa szansa, że przyjdzie.
Howgh.

*****

Media piszą coś o problemie impotencji. Tak słyszałem. Znów próbują usztywnić mężczyzn, ich kroki i charaktery programować. I tak skauci zaczynają się kobietom tłumaczyć… Że miał zły dzień, że słabe ciśnienie, że szychta go znużyła w kopalni srebra, że przepraszam, może jutro…
Tak? A CHEMIA?
Czy za brak połączenia wypada zawsze winić mężczyznę, który nie sięgnął po kolty, nie wystrzelił?
Skaucie. Pamiętaj, co ci teraz powiem. Jeśli obejmiesz kobietę z pozoru atrakcyjną, a z koltów nie uda się wystrzelić, nie czuj się winny.
Nigdy nie przepraszaj! Możesz być kowbojem, ale nie musisz pastuchem.
Wszak kształty ciała nadają bieg sprawom, lecz CHEMIA JESZCZE BARDZIEJ. Przez dziesięć lat byłem u boku jednej kobiety i nie nawaliłem nigdy, choćbym sterany z kamieniołomu wrócił. Nie dlatego, że taki champ ze mnie, strzelec wyborowy, westman, Texas Ranger czy co tam.
Żadna tu moja zasługa.
Ot, miałem TĘ chemię razem z miłością.
Tego nam trzeba, rewolwerowcom. Takim stworzono ten świat. Trzeba się dobrać sercem i umysłem, lecz najpierw chemicznie.
Jeśli chcesz rzec uprzejmie i szczerze, to ubierz to w te słowa:
Przykro mi, nie wydzielasz chemii, która by mnie wzięła.
Jeśli nie jest to tak bardzo uprzejme, to w każdym razie uczciwe.
Impotencję stanowczo się wyolbrzymia, zupełnie jak wagę orgazmu.
Wyolbrzymia się, mężczyzn młodych usztywnia, krępuje w junackim rajdzie, a przecież sprawa jest zupełnie BEZWINNA – najczęściej decyduje chemia!
Równie dobrze, skaucie, możesz obarczyć kobietę winą, gdy kolt nie wypali.
Pozostaje w porządku kosmicznym, że nie podniecą cię wszystkie kobiety tego świata - a i ty wszystkich nie podniecisz.
Zapamiętaj radę rewolwerowca.
Nie czuj się winny. Nie skrępuj sam siebie powrozem. Zdaj się na instynkt i prawo Prerii. Zaufaj. Doświadczaj.
Pewnego dnia oddasz strzały championa.
Pif-paf!

*****

Media usztywniają, wrzucają w jeden kanon, ot, canyon wręcz sprawy seksu i preferencji. Dyktują, co modne, a co archaiczne i przez to ośmieszające.
Media napierane przez koncerny sugerują kolejną religię.
Religię na kształt staroegipskiego kapłaństwa: depilację całego ciała.
Artykuły, reklamy i niewybredne komentarze na forach stawiają rzecz jasno. Jeśli się nie depilujesz, kobieto, tam-gdzie-wiadomo-że-tam, to jesteś zacofaną, ot, artefaktem z wykopalisk.
W każdym razie niemodną.
Nieseksowną.
NIEHIGIENICZNĄ!
Szanuję ludzkie upodobania. Także seksualne. Co człowiek – to inny seks. Sam myślę o swoich niektórych preferencjach jako o dość dziwnych. Na przykład użyłbym lassa nie do usidlenia mustanga, a do…
Mniejsza z tym. Moje upodobania mogą być dziwne dla szeryfów i pastorów wychylonych z ambon. Dla amiszów, mormonów i wędrujących kaznodziejów także.
Ale zupełnie mnie to nie rusza. Jestem rewolwerowcem; nie tłumaczę się i chromolę.
Szanuję preferencji różnorodność.
Ale grzmienie z megafonu o jedynie słusznym obrazie kobiety seksownej każe wznieść mi winchester wyżej.
„Mężczyźni lubiący zarośnięte łona u kobiet to utajeni geje” – przeczytałem na forum Wirtualnej Polski.
Azali? A może mężczyźni lubiący całkowitą depilację to utajeni pedofile? Taa… Teoriami można się ostrzeliwać od wschodu do zachodu słońca.
Po co? Niech każdy szuka swego zakątka w prerii. To wielka przestrzeń, każdy odnajdzie w niej swoje miejsce.
WP. Media. Całkiem niedawno widziałem tam artykuł o tytule „Czy publiczne całowanie się żony i męża nie jest passe?”
Rozumiesz już, skaucie?
Odstaw media. Odrąb je od siebie tomahawkiem pożyczonym od czerwonoskórego brata.
Media to zaraza. Taka zaraza może wypalić prerię.
Media to podpalacz groźniejszy niż inni. Podkłada ogień w Prerii Wolnego Umysłu.
Dziewczyny sięgają już po depilatory coraz wcześniej, jakby falą otumanienia porwane. Czy aby na pewno wszystkie ich potrzebują? Znam dziewczynę, która zabrnęła bardzo daleko. Codziennie goli się jednorazówką.
Całe ciało. Twarz, ramiona… Sekret sprzedany przez przyjaciółki.
Dramat. Błąd nastolatki. Pociągnie się latami – chyba że wydać ogromne pieniądze na laser, co cebulki wypali.
Po co straszyć nastolatki i w głowach mącić? Spora część z nich nie potrzebuje depilacji, a przynajmniej JESZCZE jakiś czas nie – ale wszak biznes musi się kręcić.
Wraz z kołem jedynie słusznej wariacji seksualnego wizerunku kobiety.
A ja mam wspomnienie. Zdarzyło się to w słońcu południowym, w trawie preriowej. Leżała przy mnie dziewczyna, której meszek delikatny, tym wczesnym słońcem ozłocony, mienił się na nogach, mienił na ramionach.
Ozłocił tę dziewczynę i w jakiś mistyczny sposób podkreślił jej delikatność.
Patrzyłem urzeczony. Powiadają, że nie zatrzymasz koła czasu, a ja zatrzymałem.
Był to jeden z najseksowniejszych widoków w moim życiu.
Pshaw! Są pewne atrybuty kobiecości, które każą ściągnąć rewolwerowcowi kapelusz.
Z zauroczenia.
Ze wzruszenia.
I my, rewolwerowcy nie chcemy, by te atrybuty egipskimi sposobami anihilowano.
Nie i basta.
Umysły kobiet płoną. Mają prawo zmienić swe ciało, tak, mają. Takie samo, jak my, rewolwerowcy, mamy prawo do koltów i bicepsów, które przecierają nam szlak.
Ale czy wszystkie są szczęśliwe z tymi wyborami? Takimi jak powiększanie piersi czy chirurgiczne poprawianie…. Taa, i tego nawet. Szanuję wybory i wiem, że brak satysfakcji zatruwa.
Ale do wariacji uśmiecham się z pobłażaniem. A potem odwracam plecami.
My, rewolwerowcy, nie szukamy kobiet sztucznych, cybernetycznych, błyskających diodami, chlupoczących żelatyną.
Ja, rewolwerowiec, kocham dbałość kobiety o swą aurę i wdzięki, lecz moja granica jest wyliczona.
Szukam gwiazd w oczach, gracji w ruchach, silnych łydek, smukłych ramion i chemii magicznej i jedno wiem o ciele kobiety preriowej.
Jest najpiękniejszym zbiorem energii w kosmosie. Nie ma wątpliwości co do tego.
I ciało to nie musi być wypolerowane jak paciorkowiec i gładkie jak glista.
Nie dla rewolwerowca.
Wróćmy do chemii, która jest królową prerii, czy nam się to podoba, czy nie. My, rewolwerowcy, cenimy kobiety dbające o swoją aurę. O ciało, które jest przekazem piękna kosmicznego.
Nie przegapiamy kunsztu odbitego w makijażu.
Sam lubię naturalność kobiet, ale sztukę makijażu cenię wysoko. Rewolwerowcy strzelają, kobiety rzucają zaklęcia. Makijaż to silne zaklęcie.
Nurzam się w nim jak w wiosennych trawach Prerii.
Zwracam uwagę na to, że kobieta dba o siebie i wiem, choćby zaprzeczyła z twarzą kamienną wodza Huronów – że robi to, by podobać się mężczyznom.
Skautom, rewolwerowcom, konkwistadorom, szeryfom heroicznym, meksykańskim bandidos – i wszelkim innym.
Jesteś kobietą szczerą, prawdziwą i promienną. Tak tobie powiem, gdy dostrzegę naturalność i spełnienie.
Cenię dbałość.
Ale na jedno zwrócę uwagę.
Nie przesadzajcie z perfumami.
Rewolwerowcy szukają waszej chemii, nie fabrycznej. Źle, jeśli dostęp jest utrudniony. Subtelne zmieszanie to jeszcze jeden czar – on działa potężnie.
Nadmiar jest już niweczący. Nie tego szukamy.
I ważna rzecz. Kiedy nocna Preria otworzyła dla ciebie ramiona rewolwerowca, nie sięgaj w trwodze po sztuczne zapachy. Nieważne, żeś po tańcach. Albo po bieganiu za bizonami.
Nie sięgaj już po pachnidła, balsamy i kremy. Pal licho prysznic w owej chwili!
Nocna Preria jest najmądrzejsza w wymieszaniu czarów. Ona dobierze proporcje, które mogą olśnić rewolwerowca.
Między pożądaną higieną, a ekstremalną sterylnością granica jest cienka.
Rewolwerowcy pozostaną po właściwej stronie.
Rewolwerowcy szukają chemii, która będzie ich jedyną Prerią.
Pamiętaj, dziewczyno wybiegająca w Prerię – twoja chemia jest twoją siłą.
Ona sama odszuka przeznaczonego ci mężczyznę.

 

*****

Tak frapujący słyszę często zarzut, tak dziwny, rozbrajający.
Niedorzeczny.
Że my, mężczyźni, JESTEŚMY WZROKOWCAMI.
Niedorzeczny to zarzut, tak twierdzę.
Kobieto! Oczywiście, że jesteśmy wzrokowcami! Każdy jeden z nas to Kid Wzrokowiec, choć nie każdy to Szybki Bill. Ale wszak to ani wada nasza, ani wasze upokorzenie i ubytek.
To nasze i wasze wspólne nabożeństwo.
Sam rozum powie, że skoro Bóg stworzył kobietę tak śliczną, tak zgrabną, tak zmysłową, oczami kosmicznymi magnetyczną – to PO TO WŁAŚNIE, by mężczyzna najpierw urzekł się i pokochał ją za jej ciało.
Za aurę cielesną.
Zmierz się ze swoją wartością, kobieto kosmiczna, zmierz z wyznacznikiem szacunku i upokorzenia.
Albowiem jest i pozostanie prawem prerii, że rewolwerowiec najpierw zauważy twoje ciało – i być może NAJBARDZIEJ będzie kochał za nie.
Co jest, myślę, piękne dla Boga, więc może i być dla ciebie. To jest właśnie to! Jesteś, kobieto, partnerem w eksploracji życia, ale przede wszystkim jesteś PIĘKNEM.
Pięknem.
Jest prawem Prerii, że rewolwerowiec najpierw zauważy twoje nogi, ramiona, piersi i oczy, sposób stawiania kroków…
…nim zechce odkryć chemię.
A wtedy - decyduje się kolor świtu na prerii.
Jeśli zaś nastanie tak samo piękny dla was obojga, WTEDY DOPIERO będą mogły uwalniać się kolejne na liście reguły pokochania. Rewolwerowiec będzie kochał cię za łagodność, poczucie humoru, takt, mądrość, lojalność, przenikliwość, zmysł obserwacji, talent kulinarny…
Ale za to najbardziej. To będzie roziskrzało oczy, duszę i kolty twego mężczyzny.
Twoja fizyczna piękność.
I chemiczna magia.
Taa… Jesteśmy wzrokowcami. Nie znacie wszak całego sekretu tego narzędzia. Rewolwerowiec czerpie i z podświadomości. Gdy obejmuje cię wzrokiem rozbłysłym, myślisz: Ależ napaleniec!
Tak. Bywamy napaleńcami. Nie jesteśmy gablotami odbijającymi światła saloonu.
Żyjemy i czujemy. Lecz wykorzystujemy też narzędzie tajemnicze, którego istnienie i działanie przegapiacie. Ono pozwala nam w sekundy zbudować sobie – często trafne – wyobrażenie o waszej duszy i charakterze.
Właśnie wtedy, gdy mierzymy was bacznym, nie zawsze dyskretnym spojrzeniem.
Nie, nie, kiedy oceniamy wasz biust i łydki.
Ale kiedy obserwujemy wasz sposób poruszania się, oglądania za siebie, zerkania, brwi marszczenia – tak, to jest informacja nie tylko o gracji i urodzie. Nie tylko.
Ciało to księga odbicia. Twarz jest jej narratorem.
Do kaduka! Tak, my, mężczyźni jesteśmy wzrokowcami! Zuchwałymi, wyceniającymi waszą wartość wzrokowcami.
Skauci mogą się zakłopotać waszym o to zarzutem.
Ale rewolwerowiec nie będzie się z tego tłumaczył.
Nigdy i nigdzie.

*****

Zastanawia mnie zagadka z każdym rokiem coraz silniej.
Jestem rewolwerowcem, który opuścił prerię. Każdemu przyjdzie ją opuścić, prędzej czy później. Kwestia czasu. Mało kto będzie z tym zwlekać tak, jak John Wayne.
Niektórzy na nią wrócą, niektórzy już nie.
Siedzę na werandzie i patrzę na prerię oddaloną.
I myślę o zagadce.
Jak dalece chemia wpływa na miłość?
Jak mocno miłość reguluje chemię?
Bo są to wartości żywe i w jakimś stopniu plastyczne.
Są to wartości zależne.
Skoro zaś tak, to splecione decydują o swoim losie, a zatem losie połączonych mężczyzny i kobiety.
Fascynuje mnie zagadka zależności między miłością duchową, a chemią ciał.
Tak, w jakimś stopniu, stopniu tajemniczym, miłość dusz, którą wymieniły oczy, może dostroić chemię dwóch ciał, jeśli dusze tego zapragną.
W jakimś.
Niewątpliwie zaś siła chemii doskonale dopasowanej może sprowadzić miłość gwałtowną między dusze.
Zagadka.
Chemii nie okiełznasz, jej mocy nie obliczysz. Może sprowadzić na ciebie w ciągu kilku minut miłość gwałtowną, oszałamiającą.
Ale może i zaskoczyć cię swym wyrafinowaniem i wsączyć tę miłość powoli, podstępnie, podchodami – co nie musi oznaczać słabszej namiętności i związku.
Tajemnica.
Zaufaj Prerii. Wypatruj cierpliwie.
Są mężczyźni, których z osła objuczonego poradnikami ściągnąć niełatwo. To skauci, którzy rozczulą wiele kobiet, znacznie mniej zatrzymają.
Są mężczyźni, którzy zniewalają dynamizmem niesalonowym. Nazwijmy ich meksykańskimi pistoleros. Nie braknie kobiet, które objawią im swe upodobanie, nawet jeśli oznacza to doświadczanie bólu.
Są lordowie typu brytyjskiego, majętni, chłodni, pełni ujmujących manier.
Są i tacy, którzy z pasją stosują podbój masowy. Takie wybrali doświadczanie.
To konkwistadorzy. Niemało kobiet oddaje się konkwistadorom. Też mają prawo własnego doświadczania i upodobań.
Tak, jest wielu różnych mężczyzn tak samo, jak wielka jest różnorodność kobiet. Stanowi o tym dar szczodrej Prerii.
To muszę podkreślić: nie wyraziłem w mej pieśni wieczornej niczego jako jedynie słusznego kierunku i poglądu na sprawę.
Nie miałem zamiaru zaganiać tak różnych grup ludzkich charakterów, upodobań i wyborów doświadczania do jednego jednolitego zakątka.
Nie uznaję łamania prawa Prerii, która jest rozległa i niejednolita. Wierzę, że taką zostanie i nie daję większych szans podpalaczom.
Przedstawiłem tylko rzecz z punktu widzenia rewolwerowca.
 
Tak, są i rewolwerowcy. To specyficzny gatunek. Oni nie zdobywają wielu kobiet. W ich naturze jest przecież nonszalancja, wymieszana z humorem, wrażliwością i fantazją. Jest trochę lenistwa w ich naturze obserwatora, jest i polot instynktownego strzelca.
Mają swoje wady. Uczciwie trzeba przyznać, że jest w nich sporo łotrzyka.
Ale kiedy odnajdują swoje gwiazdy, nie szukają innych.
Kiedy znajdują pierwszy czar w twarzy kobiety, drugi w jej chemii, a resztę kobiecości w jej odkrywanym charakterze, mogą one liczyć na ich winchestery do dni ostatnich.
Na przytulenie najprawdziwsze, bo nie wyniesione z instrukcji.
Na objęcie wdzięczne.

 

*****

Coś mi się o uszy obiło jeszcze. Coś o wojnie kobiet, którą wypowiedziały mężczyznom. Wymalowały twarze w barwy wojenne, ujęły w ręce strzelby i lance. Walczą o swoje prawa i dumę, jak twierdzą.
Przyglądam się temu ze spokojem, bo wiem, że wojna dotyczy tylko części z nich.
Rewolwerowcy nie przejmują się tą wojną.
Kobiety chcą walczyć. Za wieki ucisku i upokorzeń. Teraz ich czas na władzę.
Okej. Nie powiem, bym życzył wam zwycięstwa, ale klęski też wam nie życzę.
Nie poprę was w wojnie, jeśli ma salwami armat zburzyć czary wasze takie jak łagodność i urok.
Są to bowiem podpory kosmosu i najsilniejsze zapachy Prerii, po której stąpam.
Mam szacunek do waszej sprawy, bo wiem, że działacie zgodnie z waszymi wyborami. A ja mam szacunek i zrozumienie dla wyborów.
Wszystko sprowadza się do doświadczania.
Przyglądam się temu ze spokojem, bo wiem, że ten wybór nie obejmuje moich spraw i mojego kawałka Prerii. Preria jest wielka, a jej prawa nie pozwalają ludzkich wyborów i charakterów wrzucić do jednego worka.
Jeśli wyruszę w głębiny cichej Prerii, to wiem, czego tam będę szukał.
Nie kobiety zaciskających pięści, lecz kobiety o rozgwieżdżonych oczach.
Ufam Prerii.


Siedzę zasłuchany w ciszę wieczoru.
W oddali czerwone słońce zanurza się w cienkiej linii granicznej Prerii. Dalekiej – lecz przecież wciąż w zasięgu wzroku.
Odpoczywam.
Ale też czuwam.
Nasłuchuję.
Czekam na wezwanie Prerii.

 ;-)

***The End***