Rogu Obfitości - oczywiście. Post noworoczny - co nadaje mu specyfikę analityczno-sumująco-refleksyjną.
Na początek o świętach. Ponieważ spartańsko pościłem kilka tygodni przed Wigilią, podczas świąt popuściłem cugli. Bardzo popuściłem; ot, jak taki ustrzelony jeździec kałmucki, co kontrolę nad koniem utracił. Wrzuciłem w odsacharyzowany organizm dwa wiadra cukru (sam zjadłem 86% blachy tortu bezowego), co wywołało w nim spore oszołomienie. Już w drugi dzień świąt miałem wrażenie, że do pasa tkwię w trzęsawisku, a na barkach umocowano mi dwa bloki krzemienne. Co ciekawe: wciąż sięgałem ochoczo po pierniki, sernik, marcepany... Zaiste, autodestrukcja upaja kokonem endorfiny, z którego nie tylko, że wyjść trudno. Z niego nie chce się wyjść po prostu! Danger.
Po półtora roku stuprocentowego wegetarianizmu pozwoliłem sobie sprawić eksperyment, a przyjemność żonie. ZJADŁEM MIĘSA CO NIECO. A zatem szczyptę bigosu, rybę smażoną, kilka plastrów łososia wędzonego i, hm, jakieś sześć galartów. I jakież konkluzje? Otóż do smaku mięsnego tęskniłem trochę, fakt, lecz bardziej psychicznie, sentymentalnym wspomnieniem - smak ten bowiem po takiej przerwie uniesienia nie wywołał, był po prostu... okej. Okej nie jest czymś, co unosi i rozbija zachwycony cielec konsumenta o sklepienie kuchenne. Jedyne, co PRAWIE o centymetr nad podłogę mnie wzniosło, to łosoś wędzony, wciąż w istocie mi smaczny. Upewniłem się jednak, że żyć bez mięsa można, bo euforii już nie czyni - co więcej już w drugi dzień świąt tęskno mi było do wafli ryżowych... Uczciwie trzeba tu jednak wspomnieć, że kurczak z rożna mógłby mieć pewien zaburzający wpływ na wyniki eksperymentu. A jednak z radością wracam do wegetarianizmu, bo dieta owa zaowocowała mi najwyższą wydolnością sportową w całym moim życiu, a nadto przydała duchowej satysfakcji (gdy myślę o tych szlachtowanych masowo zwierzach dużych i małych...). I tylko od Cukru jakoś trudno się oderwać...
Telewizja świąteczna częściowo spełniła moje oczekiwania domatora. W Wigilię popisał się tylko TVN, już następnego dnia liderem okazał się Polsat ze sporym wachlarzem adekwatnych filmów, w tym legendarną pozycją: "Kevin sam w domu", który jest często gromiony za wtórność, a który uważam za jeden z najlepszych filmów świątecznych wszech czasów. A zresztą - czyż sama Wigilia nie jest wtórna? To już chyba była dwutysięczna dziesiąta?
W odniesieniu do poprzedniego postu, gdzie zaznaczyłem, że w amerykańskich filmach wciąż jeżdżą golfami i "garbusami". Zyga podkreślił, że "garbus" to wszak znakomite auto. Pewnie, że tak! Nawet Święty Mikołaj podpiął je do sań zamiast reniferów. W każdym razie w filmie "Święta Last Minute", który emitował w niedzielę Polsat. Jak widać, beetle'e są doprawdy nieśmiertelne.
Aby zwiększyć szanse na przebieranie w filmach świątecznych, zakupiłem cały pakiet Polsatu. Taa... Równie dobrze mógłbym posłać lisowczyków naprzeciw niemieckim zagonom pancernym i oczekiwać przełamania frontu. Ten cały wyborowy pakiet a la HBO and others zaoferował mi kilka ledwie przeciętych filmów świątecznych, za to na pociechę - jakże w klimacie świątecznej harmonii, odprężenia i pojednania - takie pozycje jak: "Włamywacze", "Grabarze", "Zombieland", "Metro strachu", "Żelazną ręką", "Udręczeni", "Kwarantanna" i "W sieci kłamstw". Wesołych Świąt!
A propos filmów... Tuż po świętach obejrzałem czeski film (stary chyba jak te Morawy), pod tytułem "Pan Tau". I film ten, który - nie wątpię - przywiązałby do pala męczeńskiego nudy miliony widzów urodzonych "pokomunistycznie", przyniósł mi znów to smętne odczucie, jak dalece świat dzisiejszego filmu (co należy przełożyć na trend ogólnocywilizacyjny) odszedł od tamtych czasów ku wszechobecnej, dynamicznej drapieżności. Filmy mają szokować, wylewać wiadra posoki w twarz widzowi, ogłuszać dźwiękiem, oślepiać stroboskopem natłoczonych efektów... Ktoś mógłby powiedzieć: "Kino pokazuje to, czego pragnie dziś widz". A ja się z tym nie zgodzę. Kino programuje. Tak, jak media. Oswaja z przemocą i seksualną wulgarnością - i uzależnia od niej. Istoty pokomunistyczne są niestety narażone szczególnie mocno na to, hm, oprogramowanie. Większość z nich nie oglądała "Pana Tau" i "Pana Samochodzika i Templariuszy", pojęcie przygody kojarzyć im się dziś może z koniecznością zaznania (na ekranie) najwyższych dramatyczności, walk zwieńczonych obrywaniem ramion i głów, wysadzeniem połowy miasta, masową egzekucją... A co z "Przygodami Huckleberry Finna"? Przepadły jako relikt archaizmu naiwnie pacyfistyczny? Niekoniecznie - ja będę je oglądał. Howgh!
To samo zjawisko napastliwej, jakiejś już obsesyjnej drapieżności obserwuję w stacjach typu "Animal Planet" czy "National Geographic". Chciałbym bardzo obejrzeć filmy o przyrodzie i zwierzętach z synem mym sześcioletnim, ale już kilka razy wyłączałem je w panice, gdy zaczynały się sceny rozrywania bezbronnych antylop, surykatek... Ostatnio tak pięknie zaczynaliśmy już wczuwać się z rodziną w urzekający film "Makrokosmos", ptaki tak czarownie nam szybowały... Nagle rozległy się strzały, a mój syn zmarszczył brwi na skutek zafrapowania - czemu ptaki lot tak nagle zaczęły obniżać? Wyłączyłem. I raczej nie będę już skłonny ryzykować, bo oglądając cokolwiek z dzieckiem chcę czuć odprężenie, a nie spięcie mięśni nad pilotem. Ano tak. To już nie czasy "Zwierzyńca". Teraz liczy się tylko szokujące przebicie poprzednich twórców. Za cenę smaku i taktu, i bez drgnienia powieki poświęconej łagodności (obrazu). Rozumiem, że są widzowie chłonni dosłowności. Mnie wystarczy wzmianka o łowieckich obyczajach ludzi i panter; nie muszę się tym delektować. Wolę delektować się tym, jak zwierzęta czerpią życie, niekoniecznie tym, jak jest im ono odbierane. Czy będę mógł coś takiego obejrzeć z synem? Czy jednak pozostanie mu tylko "Cartoon Network"?
Idzie wszak Nowy Rok. W poświęconym mu poście należy jakoby unikać zwrotów w rodzaju "mord", "makabra", "czarny humor", "powiesić czerwonego psa" i tym podobnych... W związku z tym tchnijmy trochę optymizmu. Co mówią na lewo, prawo, w piwnicach i na poddaszach? Ano, że światem rządzą iluminaci/masoni/amerykański rząd zbratany z kosmiczną rasą Szarych. Że ludzki gatunek ma ulec redukcji i osłabieniu - dlatego trują nas pastą z fluorem, genetycznie modyfikowaną żywnością, chemicznie faszerowanym mięsem, nabiałem, słodyczami. Dlatego wmawia się nam kolejne szczepionki na "to, a tamto", które do reszty rozbijają i tak już umęczony układ odpornościowy. Co dalej: owe siły kontrolujące planetę szykują nam mikrochipy pod skórę, by ową kontrolę nad nami zwiększyć. Powiadają zresztą tu i ówdzie, że NANOCHIPY (zmieści się taki implant w naczyniu krwionośnym) już są podstępnie wszczepiane, za pomocą szczepionek przeciw grypie czy pneumokokom właśnie... Mówią, że baza HAARP na Alasce służy do napromieniowywania ludzi, zakłócania pogody (można trzęsienie ziemi w upatrzonym obszarze wywołać), ponoć owe 180 anten może skrycie strącać samoloty i zeppeliny. I o chemtrails mówią ku pokrzepieniu serc ludzkich - że owe smugi kondensacyjne, powstałe za odrzutowcami i aeroplanami rozpylają zabójcze substancje, które na wyznaczonych terytoriach zatruwają wszelkie organizmy żywe, bo przecież siły kontrolujące chcą nas wszystkich osłabić organicznie (korporacje medyczne muszą zarabiać) i umysłowo (zdrewniały, otępiały mózg nie będzie skłonny dogrzebywać się do prawdy, która is out there). Jeszcze mówią tu i tam o Sfinksie egipskim - że pod nim zakopana jest pradawna energetyczna maszyneria, która uzdrowi i zabezpieczy ludzkość - ale oczywiście nie wykopiemy jej na czas, bo przecież Amerykanie - no, ba! - jak zwykle rzecz blokują, odgradzają, mataczą...
Ten rok spoliczkował nas Przyrodą, następny ma być gorszy (ale za to lepszy od 2012!); pewnie więcej powodzi, pożarów, zwałów śnieżno-lodowych, trzęsień, więcej wulkanizacji. Mówią, że na Ziemię leci asteroida, kometa, planeta Nibiru i dwa statki Obcych wielkości Indonezji. No i pamiętajmy: nadal trwa przebiegunowanie; pole magnetyczne Ziemi wariuje i ponoć stare kontynenty (Mu, Lemuria, Atlantyda) wynurzą się w rezultacie, a te aktualne... No cóż, to jak z huśtawką dwusiodełkową - skoro jeden koniec w górę, to drugi raczej przeciwnie. Co najgorsze, białe rasy wciąż toczy osobliwa moda na nierodzinność i życie bez dzieci. Grozi to poważną komplikacją planom boskim: wszak na planetę Ziemię inkarnują się z całego Kosmosu pokutnicy (ale i ochotnicy podobno!), by przez te wszystkie wspomniane trudności przechodzić i szlifować swoje duchowe rzemiosło. Co będzie, gdy moda blokująca reinkarnację obejmie całą Ziemię? Wszyscy ci pokutnicy/ochotnicy "wysadzani" będą awaryjnie na Księżycu, gdzie ani kiosków RUCH-u, ani kawiarni, ani nawet porzeczki nie rosną... Może jednak Człowiek, ten anty-pan Ziemi, ogarnie się trochę i przestanie to koło młyńskie reinkarnacji hamować. Każdy ma prawo do nauki poprzez katastrofy, wyzysk, ubóstwo i spiski rządowych instytucji!
I tą optymistyczną myślą (mówiłem, że post będzie optymistyczny!) kończę, wszystkim szczerze, a szczodrze życząc SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU 2011!
Na przekór groźbom.