środa, 25 kwietnia 2012

Autohorror

Z kierowcami dziwnie bywa. Choć - po prawdzie - z ich pasażerami także.
Wejdzie taki, po czym... nigdy nie wyjdzie. Bo on domu szukał. I właśnie znalazł. Zawsze marzył o niskim czynszu za zaporożca.
Inny zwymiotuje na tapicerkę, bo fistaszków było zbyt wiele, przepraszam. Inny wymierzy w skroń kierowcy z plastikowego pistoletu na wodę i zażąda zwrotu Morza Kaspijskiego.
Może nawet rozstrzela.
Niektórzy autostopowicze mogą okazać się do reszty zwariowanymi Rutgerami Hauerami.
I pewnie dlatego - przypuszczam - mało kto z Gości Lwów ma jeszcze szacunek dla tradycji autostopu. I zostawia takich pokrytych sadzą, szadzią i szronem trzęsących się przy drodze nieszczęśników samych sobie.
Co trochę rozumiem.
A trochę nie.
Wracając do kierowców... Tu znów dziwię się brawurze autostopowiczów, którzy być może powinni większe baczenie zwracać na swój instynkt samozachowawczy... Kierowcy bywają różni.
Niektórzy potrafią nagle obrosnąć sierścią werewolfa, inni rozpłynąć się w strudze deszczowej... Albo zacząć straszyć końcem świata.
Albo położyć na kolanie pasażera wszystkie swe osiem macek.
Mogą okazać się Freddymi Kruegerami porywającymi szkolne autobusy.
Hm. Instynkt samozachowawczy i rozwaga - rzecz ważna.
Dziś zapraszam do dwóch opowiadań doktora Setha, w których wątek dziwnego kierowcy i dziwnego pasażera jest wyraźny.
Dużo wyraźniejszy niż wątek rybaka i złotej rybki w każdym razie.

Nadesłał: dr Seth
Linia 100


Autobus linii 100 zatrzymał się prychając i sycząc na przystanku pełnym ludzi.  Trzy pary drzwi otwarły się z trzaskiem.  W tym samym momencie nastąpiła kanonada moherowych babć  z wielkimi siatami, które waląc nimi po nogach i mocno rozpychając się łokciami roztłukiwały pierwszych wsiadających pasażerów, zresztą z całkiem niezłym skutkiem.  Następnie szybkim skokiem dopadły kilku wolnych miejsc,  a tam gdzie ich nie było, stanęły sapiąc nad nieszczęsnymi  siedzącymi pasażerami, śliniąc się i od czasu do czasu mocno wzdychając a wręcz zionąc, a gdy nawet to nie odnosiło skutku, udając, że się potykają i wpadając z ciężkimi siatami na ów siedzących.
Część z nich w końcu zrejterowała, część siedziała twardo, patrząc tylko wściekłym wzrokiem.
Tymczasem autobus minął przystanek, potem drugi, pędząc na złamanie karku.- Pacanie, jo to chciaaaaala wysiąść!- rozdarła się jedna z moherowych babuszek, wymachując mocno siatą, przy czym kilku pasażerom oberwało się przy okazji.
Rozległy się ciche przekleństwa.Tymczasem autobus minął kolejny i  jeszcze następny przystanek, wciąż jadąc, nie przymierzając, co najmniej dziewięćdziesiątką.- Panie, zatrzymaj się pan wreszcie - krzyknął któryś z pasażerów.
- Mowy nie ma! Mam sraczkę i jadę prosto do zajezdni! Żadnego zatrzymywania się na durnych przystankach!
Wśród pasażerów zawrzało.  Rozległy się szepty, pomrukiwania i dyskusje.
Wtem w stronę kierowcy poleciał miękki, nieco przejrzały pomidor i rozprysnął mu się na głowie.
- Nie myślcie sobie, że te numery na mnie podziałają do cholery! Jasno powiedziałem!  Zjeżdżam prosto do zajezdni!
- Co mnie obchodzi twoja sraka - wrzasnęła nagle jedna z moherowych babć. Po czym gwałtownie miotnęła siatą wypchaną wielką rzepą wprost w głowę kierowcy, która opadła nagle na kierownicę. Przez chwile autobus pędził bezwładnie, po czym całą siłą rozpędu uderzył w stojący duży budynek Poczty Polskiej. Zginęły 24 osoby z autobusu wraz kierowcą oraz 12 osób będących na poczcie w kolejce.
Jaki z tego morał?
Nigdy nie traktuj niepoważnie nawet tak niepoważnej dolegliwości jak biegunka. Bo może się to skończyć  poważnymi konsekwencjami.

***

Owca

Barbara i Janusz po długich problemach z uzyskaniem urlopów na całe dwa tygodnie, po ogromnych, solidnych przygotowaniach – zaopatrzyli samochód w lampy halogenowe na dole i na górze, zabrali kocher, apteczkę porządnie uposazoną, dwie solidnie świecące latarki oraz (na wszelki wypadek) lampy fluorescencyjne) oraz cala masę konserw, słoików ze smalcem i kilkanaście bochnów chleba, wreszcie wyruszyli o bladym świcie w wymarzoną podroż.
Podroż miała prowadzić donikąd. Po prostu- po wiejskich bezdrożach, lasach i równinach, gdzie można było rozłożyć zgrabny dwuosobowy namiocik z mini weranda i wsłuchać się z rozkoszą w odgłosy przyrody - cykanie świerszczy, bzyczenie pszczół, buczenie bąków, skrzekot żab i tak dalej. Jako mieszkańcy wielkiego Wrocławia, oboje tęsknili za dziką, nieskalaną  jeszcze cywilizacją przyrodą.
Powoli  wgramolili się do starej Syreny 104, która była  nabytkiem po prababci, ale wciąż żwawo sobie radziła, a o nowym samochodzie mogli tylko pomarzyć, i ruszyli prosto przed siebie. Sam wyjazd z Wrocławia zajął im półtorej godziny. Przy najbliższej okazji skręcili w bok, w niewyasfaltowaną drogę. Droga ciągnęła się, jak na złość  wzdłuż wciąż były karłowate wiejskie domki, wyglądało na to, że tak będzie bez końca…
- No jak jedziesz kretynie!!!- wrzasnęła nagle Barbara Januszowi prosto w sam środek ucha.
Janusz podskoczył gwałtownie, puścił kierownicę i w efekcie Syrena uderzyła w najbliższy płotek, który złamał się z okropnym trzaskiem. Natychmiast z domu za płotkiem wybiegła babina w chuście na glowie, przepasana brudnym fartuchem i z wielką warząchwią w garści.
- Co tu robio do psiej juchy?! Ni widzo płota?! Tera niech płaco co w szkode wlizli! Bo milicje wezwie!-  Mówiąc to, babina bardzo niepokojąco wymachiwała warząchwią, która wyglądała bardzo solidnie.
Janusz bez słowa wyciągnął z portfela 500 złotych i dał kobiecie.
- No! I niek mi się tu wiencej nie pokazujo! Bo sołtysa z widłami wezwie! – i ta pogróżką babina zakończyła dialog, odwracając się i wracając do nieco zapadniętego domu.
Janusz wypchnął Syrenę ze zgliszcz połamanego płotka, bez słowa wsiadł za kierownice, po chwili dołączyła Barbara i ruszyli w dalsza drogę. Powoli zaczęło się ściemniać. Minęło 10 minut, wciąż jednak nie było wymarzonej pustki.
- No jak jedziesz, kretynie!!! - wrzasnęła nagle Barbara Januszowi w sam środek ucha. Janusz oszołomiony gwałtownie nacisnął hamulec, auto zahamowało z takim impetem, ze Barbara  rozbiła głowę o przednia szybę.  Kiedy oprzytomniała, założył jej opatrunek, po czym zadał bardzo frapujące pytanie:
- Możesz mi wyjaśnić, dlaczego wciąż wrzeszczysz mi histerycznie niczym słonica prosto w ucho?!
- Bo mieliśmy spędzić urlop na łonie przyrody a nie wśród tych cholernych domów! Mam tego dość! Jadę do mamusi na wieś!
- A jedź sobie, jedź. Autostopem, bo ja jednak jadę dalej - Ruszył, a Barbara nabzdyczona milczała. Upłynęła kolejna godzina jazdy. Zrobiło się już całkiem ciemno. Domki znikły i nagle reflektory Syreny oświetliły coś pięknego. Bezludzie. Z prawej strony las, na środku jakieś jezioro, z lewej strony las.
- Dziubdziusiu mój kochany!!! - wykrzyknęła piskliwie Barbara - to jest przepiękne miejsce na urlop!- Natychmiast wyskoczyła z samochodu i rozpoczęła dziki taniec pasujący raczej do szesnastolatki niż pięćdziesięcioletniej kobiety. Janusz tymczasem zgrabnie rozłożył namiocik przy lewej stronie lasu, nastawił wodę na maszynce, przygotował kanapki ze smalcem i czekał na Barbarę, która przyszła w końcu po dziesięciu minutach, cala czerwona z entuzjazmu.
- Wiesz,  tu jest wspaniale! Ja tu chcę spędzić resztę życia!
Wzięła kanapkę i herbatę i zaczęła jeść, patrząc w porozwieszane sztormówki na suficie namiotu, na Janusza, na ściany aż wreszcie jej wzrok spoczął na podłodze.
Sekundę później niedojedzona kanapka i kubek z wrzącą herbata wylądowały na klatce piersiowej Janusza.
- Szczypawica - wrzasnęła Barbara. - Szczypawica, gryzie,  zabij to!!!! - i uciekła z namiotu.
Kiedy Janusz zdołał ochłonąć po poparzeniu wrzątkiem, wziął szczypawkę na papierek i wyniósł na dwór. Barbara wróciła dopiero po półgodzinie.
 - Nie ma jej? – wyszeptała lękliwie.
- Nie, nie ma jej - odpowiedział nieco za ostro Janusz. – Idziemy spać. I to już!
Barbara potulnie rozebrała się i oboje weszli do podwójnego śpiwora. Po chwili już spali, zmęczeni podróżą i wrażeniami.
Nagle Janusza gwałtownie obudził potworny krzyk Barbary, która zerwała z siebie (i z Janusza przy okazji) śpiwór, i wrzasnęła:
- Tu jest PAJĄK!!! Chodził po mnie! Po mojej twarzy!!!! On na pewno gryzie i wpuszcza jad, zabierz to inaczej odejdę od ciebie, ty bezwzględny brutalu!!!! -  Po czym  poraz kolejny galopem opuściła namiot.
Janusz zapalił światła i przeszukał cały namiot od góry do dołu, milimetr po milimetrze.
Pająka nie było.
Kiedy Barbara wreszcie wróciła, była już 3.30 nad ranem. Janusz siłą wcisnął ja do śpiwora, i sam poszedł spać, bo był już naprawdę wyczerpany. Po jakimś  czasie zbudziło go gwałtowne szarpanie i rozdzierający krzyk Barbary:
- Wąż wodny!!! Słyszałam plusk wody i syczenie! Idzie po nas!!!
Janusz z  całej siły powstrzymał przekleństwa i wyjrzał  na zewnątrz. Węża nie było. Spojrzał na zegarek, bo było już jasno. 6.30.
Wyprosił bardzo grzecznie, acz stanowczo Barbarę  z namiotu i bez słowa w ciągu dziesięciu minut spakował wszystko do samochodu.
- Wsiadaj. Wracamy do domu - rzekł sucho do swojej zony.
- Ale… ależ… dlaczego? Mieliśmy zostać na dwa tygodnie?
- Jedziemy do cioci Jadzi na urlop. U niej nie ma robaków.
- Ale to przecież TY je specjalnie przywiozłeś i podrzucałeś! Żebym się  bała! I przyznaj się, to TY specjalnie wyszedłeś na zewnątrz i kazałeś wejść z powrotem wężowi do wody, bo się bałeś, ze jak zje mnie, to nabierze apetytu i zje również ciebie! Chciałeś się mnie pozbyć ty szalony zabójco!
- Wsiadaj do tego cholernego samochodu!!!! - wrzasnął Janusz.
Po chwili ruszyli w drogę powrotną. Minęła godzina, potem druga, na wiejskiej drodze żadnego ruchu nie było, Januszowi udało się wiec rozpędzić Syrenę  aż  do dziewięćdziesiątki.
Nagle poczuł straszliwe szarpniecie za ramię.
- OWCA!!! Na drodze jest OWCA!!! -  przeraźliwie krzyczała Barbara. Janusz widział jedynie pustą drogę.
- PRZEJEDZIESZ OWCE!!! Ty morderco , najpierw ja, teraz owca, a potem wszystkie rodziny w bloku?!
Janusz bez słowa chwycił  Barbarę za szyję i mocno nacisnął odpowiednie miejsce. Barbara natychmiast straciła przytomność.


*************************

Obudziła się nagle. Nie była w Syrenie, tylko w jakiejś dziwnej sali.  Wtem drzwi otworzyły się gwałtownie, i do środka weszły dwie osoby w białych fartuchach, najwyraźniej lekarz i pielęgniarka.
- Jak się pani czuje?
- Gdzie jestem..?
- W szpitalu, droga pani.
- Mieliśmy…. wypadek? Przejechał jednak tę owcę i samochód się przewrócił?
- No tak, pani miała i nadal ma cos w rodzaju wypadku... Haloperidol poproszę ,siostro.
Zastrzyk ze 150 miligramami rzeczonego neuroleptyku znalazł się w pośladku Barbary mimo wierzgania  i krzyków. Momentalnie zwiotczała. Lekarz i pielęgniarka wyszli.
- Szczypawki, pająki, węże wodne…morderstwa  i owce na drogach…pozostanie u nas długo-  z uśmieszkiem powiedział doktor do pielęgniarki, która gorliwie pokiwała glową.
I tak oto Tworki uzyskały nowa pensjonariuszkę…

***

6 komentarzy:

  1. Doktorze Seth - szacun! Uśmiałem sie jak mró wka! :))) A co do autohorrorów, to przypomniało mi sie kilka, o których napiszę przy innej okazji. Pozdrówka1 :)))

    OdpowiedzUsuń
  2. AiR, dziekuje slicznie, zawsze jak uda mi sie kogos rozsmieszyc, czuje sie w pelni usatyfakcjonowany, ze mozna pec;)
    A te autohorrory no KONIECZNIE!!!! Chociaz jeden:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dr Seth świetna zabawa, koszmarnie wesoła. I znowu z dala od prosektorium. :) Wdzięcznie pozdrawiam. ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Re- Eunice, dziekuje Ci slicznie i rowniez pozdrawiam:)))

    OdpowiedzUsuń
  5. Dr Seth, poczekaj, tylko skończę opowiadanie na inny temat. OK.?

    OdpowiedzUsuń
  6. Bardzo grozne historie. Nie zaufam juz kierowcom MPK i PKS.

    Cip-Cip-Burg

    OdpowiedzUsuń